Lot był zdecydowanie przyjemniejszy niż w tamta stronę. Przede wszystkim krótszy, bo tylko 9 i pół godzinki... Na pokładzie było wesoło. Tradycyjnie opróżniliśmy barek lufthansy do sucha, kupiliśmy kilka souvenirów, m.in. 3 zegarki i poszliśmy grzecznie spać... Frankfurt przywitał nas z samego rana... Trochę wymięci, ale już na bezpieczniej ziemi czekaliśmy na lot do Monachium.. Tak, tak... w druga stronę.... Niestety... takie mieliśmy połączenie. We Frankfurcie zjedliśmy po kanapce, pozwiedzaliśmy parę sklepów. Co niektórzy napawali się stałą obecnością w klimatyzowanej szklanej klatce dla palaczy. Już wyglądaliśy egzotycznie w swych kapeluszach i strojach al'a trekkingowych... Coś jakby z Parzymiechów (to rodzinna miejscowość Stacha, do której nie chce się przyznać).