Przepraszam wszystkich czytających za chos, brak konsekwencji i nieuporzadkowana narracje. Oczywiście za byki wszelkiej maści przepraszam przede wszystkim moją żonę. Wiem, nie ma dla mnie wytłumaczenia... ale odrobina zrozumienia się przyda. Dzisiaj mamy dzień relaksu. Po raz pierwszy. Mogliśmy zatem udać się po śniadaniu na plaże i wylegiwać na słońcu. Chociaż naszym ulubionym zajęciem jest "ujarzmianie fal morskich". Musi dobrze wiać, no i ratownik powinnien być cholerykiem, reagującym gwizdkiem na poczynania chłopaków o białej twarzy. Co prawda na ratownika on nie wyglądał, ale płuco to miał. Jak zadął, to nawet fale się cofnęły. Powalczyliśmy z falami kilkakrotnie. Tadeo, czyli Papa Brasil (od czapy z napisem Brasil, którą nabył właśnie w Brazyli) cykał nam sportowe fotki swym nieprzemakalnym aparacikiem. Uuuu, dużo by pisac o pasji Papy Brasil do aparatów i ładowarek..., szczególnie do tych drugich, które są lekiem na całe zło... Oczywiście plaża to przede wszystkim wolny handel. Mnóstwo rozmaitych osobliwości kręci się z towarem. A to wisiorki, czapki, okulary przeciwsłoneczne, koszulki, a także perły i masaże ścierające przypaloną skórę. Targowanie, to nasza druga pasja... Tym razem udało się kupić po korzystnej cenie to, z czego słynie Wenezuela - perły. Obecnie jestem po lunchu, u nas dopiero 15.00, a w Polsce już 21.30. Tym razem mam dla siebie chwilę spokoju. Wszyscy odpoczywają lub chłodzą się w basenie. Spokój i cisza. Ośrodek rekonwalescencyjny. Sanatorium pod Flamenco. Żywej duszy. No kilku pracowników i jakieś trzy rodziny z dziećmi. ... Dobra atmosfera, by przywołać utracone w pośpiechu i podróży spostrzeżenia. Dwie rzeczy tkwią mi w pamięci tak mocno, że nie można się od nich uwolnić... dwie rzeczy, które przywołują rzeczywistość absurdu. Po pierwsze brak bagażu. Niby nic, właściwe żadna strata. Po kilku dniach jak walczyliśy w Puerto Ordaz o odzyskanie bagażów, prowadząc długie rozmowy z Iberią i Lufthansą, stwierdziliśmy, że nie są nam zupełnie potrzebne. Ba, nawet zbędne. Zaczęliśmy sie martwić tym, że za moment odbierzemy je z lotniska. Przecież wszystko mieliśmy. Kupiliśmy sobie jakieś niezbędne rzeczy, z którymi udało nam sie przeżyć i dżungle i Gran Sabanę. Absurd polega na tym, że właściwie bagaż zawierał przede wszystkim rzeczy potrzebne w tych dwóch miejscach. Nie wspomnę o "mudze" środku na komary i tabletak mallarone przeciwko malarii, których po prostu nie mieliśmy. A tubylcy gadali, że malaria jest. To właściwiedrobiazg zupełny z tym, co przeżywał Tadeo, czyli Papa Brasil. Istna metamorfoza... Świadomość braku bagażu, a przede wszystkim ładowarek do aparatu fotograficznego, zabierała nam faceta w odległe światy. Było przy tym sporo śmiechu, ale też i nerwowych momentów. Odtąd leksyka Tadka ograniczyła sie przede wszystkim do słów: "masz to"; kurwa no" lub w połączeniu "no kurwa masz to?!" Papa Brasil jednak nie dał się pokonać złym demonom i powrócił po odzyskaniu bagażu. Z bagażami łączy się jeszcze krótka historia, acz uporczywa, z "człowiekiem biegunką". Wszystkie leki pozostały w bagażach. A diarea nie wybiera. I tak leciało od Papa Brasil, poprzez mnie, Daniela, Majkiego, Leszka, lekko wstrząsneło Wąsem i Stasiem, który jednak przechodził ją w dźungli na pomostach. Zupełnie nie tknęło Jerzego.... No ale on miał bagaż!!! Cokolwiek to oznacza. Dzisiaj "człowiek biegunka" jest tylko wspomnieniem... ale trzeba przyznać, że było ciekawie, szczególnie że epicentrum nastapiło w podróży autobusem klimatyzowanym. No właśnie, a autobus klimatyzowany to druga rzecz, która tkwi głęboko w podświadomości.... Kriokomora... jak go nazwaliśy... polecam.... 12 godzin z klima na full, w nocy, na rozkładanych siedzeniach, w czapach i kapturach... NIezapomniane wrażenie.. Polecam... Swoją drogą wyprawy jeepem po Gran Sabanie, rozmowy utrzymane w stylu "wujka cięta riposta", jajka na twardo u Indianki, obrzydliwa pizza ze słonym serem w ilości wiadra w Santa Elena, a także białe stygmanty na czołach i twarzach po porażeniu słonecznym na Margaricie to jedne wielu wsponiem, które czekają rozwinięcia. Obraz jednak mówi więcej. Specjalnie dla was mixted las fotos z wyprawy. Pozdrawiam was serdecznie, dziękując za cierpliwość. Do usłyczenia. Całuje moją ukochaną żonę Benię i synka Antosia. Powrotu do zdrowia memu siostrzeńcowi! Wszystko będzie dobrze! Trzymajcie się.
P.S. Oczywiście, że bratankowi... A jeśli chodzi o siostrzeńca, to wydaje się, że już pora... Dużo zdrówka Julkowi, uśmiechu i radości. Pozdrawiam