Ostatecznie dotarlismy do cywilizacji, gdzie jest kawalek internetu... Troche to trwalo, bo odlegosci znaczne, a i srodki transportu rozne i warunki spartanskie. No i szczescie w nieszczesciu, bo nasi przyjaciele z zachodu w cichym porozumieniu z Hiszpanami postanowili nie wysylac naszych bagazy. W Caracas o pierwszej nad ranem, w ciezkim i wiszacym powietrzu, posrod masy podejrzanych typkow krecacych sie przed lotniskiem nie szlo w spokoju dowiedziec sie co stalo sie z naszymi bagazami. Zreszta frywolnosc jaki okazywal Leo, nasz opiekun w Carracas, nie moga dobrze wrozyc, pomimo ze odgrywal swa role znakomicie. Zreszta tych Leo bylo kilku... Jak tylko pojawilismy sie na lotnisku podbiego do nas 2 typkow podajacych sie za naszego opiekuna. Stary caracaski numer. Fatalne miasto, bardzo niebezpieczne, co kilka przecznic grupki ludzi po nocach rozstawieni przy swoich autach. Poza tym jadac nie za szybko, bo Toyota Leo, rozpadala sie na rufie, mijaly nas dziwnie fury z przyciemnianymi szybami. Szybko jednak zdecydowalismy o wylocie do Puerto Ordaz i kontynuowaniu wyprawy bez bagazy. W Puerto Ordaz kupilismy niezbedne rzeczy i transferem z Benjaminem i jego kumplem udalismy sie do portu nad Orinoco. Benjamin juz na wstepie przypominal nam Domina, brata Didiego, wiec moglismy mu zaufac. Cholernie dlugo sie jechalo do portu, na ktorym czekal na nas Carlos, indianin z Warao. Wpakowal nas na lodz i zabral do obozu w dzungli. To dopiero bylo przezycie... nie pierwsze i nie ostatnie. Podejrzewam ze Carlos nie zapomni tych kilku wypraw do konca zycia. Zreszta Daniel na swoim blogu didi.geoblog.pl w telegraficznym skrocie je opisal. Dodam jeszcze, ze calkiem smaczne jedzenie podawano nam w dzungli, takie slodkawe... zapach ten towarzyszy ci prawie zawsze, nawet ludzie tak pachna. Bo my dopiero dzisiaj jestesmy po kapieli. Aaaa, a ten autobus do Santa Elena, nocny, jadacy ponad 10 godzin z max ustawiona klimatyzacja to po prostu wizytowka Wenezueli. Kierowcy zapytani o zmniejszenie nawiewu patrzyli na nasa jak na idiotow, a ludzie miejscowi wchodzili ze swoimi kocami... Zagadka z archiwum X. Jak dotychczas wszyscy trzymaja sie, pomimo zmeczenia i braku podstawowych rzeczy. Teraz czekamy na wyjazd w teren.