Dzisiaj odjezdzamy do Puerto Ordaz, ale dopiero wieczorem. Juz nie mozemy sie doczekac jazdy klimatyzowanym autobusem. Wczoraj dzien byl dlugi i meczacy... do tego internet explorer nie dzialal. Zaliczylismy kilka wodospadow, w tym jeden ponad 55-metrowy... Salto Kama. Widoki nieslychane. Przezyciem byla nagla burza z gromami i piorunamu.... niczym cwiczenia bojowe na poligonie w Zaganiu, ba w Zaganiu.... Drawsku... i Afganistanie. No, ale nie ma tego zlego... w tym czasie, w chaluposklepie zjedlismy gotowane przez Indian jajka na twardo. Jak czekalismy, 50 metrow od nas uderzyl piorun.... ciezki kaliber... Chata sie zatrzesla i Majki, ktory przyjal postawe obronna. Wydarzylo sie o wiele wiecej. Wszystko zapisane w glowach i na kartach pamieci. Jak tylko dojedziemy do cywilizacji, umiescimy foty i obszerniej zrelacjonujemy nasz pobyt na Gran Sabana. Gran Sabana - kraina tysiaca wodospadow, setki tysiecy wzniesien, poteznych tepui, czyli wyjatkowych, jedynych w swoim rodzju gor wygladajacych ja stol i wznoszacych sie na wysokosc 2000 m. To przepiekna kraina, kolebka kultury i tradycji Wenezueli, miejsce zycia kolejnych pokolen prawdziwych Indian Pameon. Cisza i spokoj. Nie ma zwierzat "kopyciastych", jeno krowy i jeden kon. Tylko muszki puri-puri, moskity, termity, i pelzajace stworzenia. Cala Gran Sabana to wielka orkiestra symfoniczna, ktorej przewodnicza zastepy swierszczy i tukanow. (Jest taki jeden tukan, ktory codziennie o wschodzie slonca budzi nas swym namolnym nawolywaniem. Przyjaciel Stasia. Milosc od pierwszego wejrzenia. Ale to pikus, w porownaniu z delta Orinoko, gdzie o 4 nad ranem armia malpek-wyjcow stawiala nas na nogi). Kazdy dzien zaczynalismy od przyjazdu do Santa Elena, gdzie odkrylismy tzw. la mesa de telefonico, czyli stoly z satelitarnymi telefonami wystawionymi na chodnikach. Minuta polaczenia gdziekolwiek chcesz kosztuje jeno 2 lub 3 BF, ok. 1,5 zl. Szalenstwo, w porownaniu z opatami komorkowymi, ok. 10 zl. Dojazd do celu z naszym przewodnikiem Danielem zajmowal nam ok. 2 godz. Podrozowalismy drogami czerwonymi jak cegla, ktore przecinaly wzniesienia i tepui oraz szerokie polacie sawanny. Nasz program niestety nie obejmowal wyprawy do Salto Angel, najwyzszego, bo ponad 100. metrowego wodospadu, a takze nie bylismy blisko Roraimy, najwyzszej tepui, ok. 2800 m n.p.m. Odleglosci sa zbyt wielkie. Nie ma szans bez awionetki i calodziennego marszu. Ale trzeba przyznac, ze udalo nam sie zobaczyc kilkadziesiat wodospadow, w tym ponad 50. metrowy Salto Kamo, wykapac dwukrotnie w tzw. oczkach kaskadowych, a takze podziwiac czerwone skaly, ktorymi wylozone sa kaskady i wodospady na wiekszosci rzek. Bylismy rowniez u podnoza potrojnej tepui, gdzie kazdy, kto przyjdzie pod nie, moze ulozyc obelisk ze skal. Kazda skala to jedno zyczenie. Jezeli konstrukcja wytrzyma probe czasu, zyczenie sie spelni. Stoi tego od zatrzesienia... Szansa na spelnieni spora... Kazdorazowo podczas tych wypraw Daniel zabieral nas do okolicznych wisek, gdzie jedlismy posilki. Wczoraj bylismy w miejscu, gzdzie wytwarzaja sos z termitow, cholernie ostry... Oczywiscie podaja nam go do stolu. Stachu, Majki i Tadeusz wcinali wielkie mrowki uprazone przez miejscowego. Smakuja jak krzyzowka chipsow z popcornem. Po cichu pojawiaja sie niesmialo objawy uporczywej diarei... Franco, kiero Laguna Park, mowi ze to norma u Europejczykow. Wszystko przez wode.